środa, 23 lipca 2014

Od Arlene do Delgada

Pchnięta chęcią choć zamoczenia łap, biegłam wzdłuż ściany lasu. Tu zapachy obcych mi psów krzyżowały się z ich tropami. Szelest w pobliskich krzakach pobudzał moją czujność, wprawiając wszystkie zmysły w stan działania. Truchtem pokonałam soczystą łąkę, gdzie nie gdzie tylko porośniętą młodymi brzozami. Wyszłam wreszcie z zalesionego obszaru na jeziorny plener. Słońce dopiero wschodziło, mgła bezruchu zawisła nad taflą. Oczyma okoliłam rozległy choryzont. Niemal natychmiastowo dostrzegłam psa martwo wpatrującego się w wodne lustro. Mocno zbudowany doberman. Drgnęłam, cicho cofając się w stronę lasu. Nagle zdradziecka, sucha gałązka trzasnęła pod naporem mojego ciała. Nie było odwrotu. Ostrożnie podeszłam do psa, starając się ukryć paraliżujący strach i zachować kamienną twarz.
- Nie przeszkadzam? - spytałam nieśmiało siadając na piaskowym brzegu, mocząc łapy w słodkiej wodzie jeziora. Pies nie zwrócił na mnie uwagi, chociaż doskonale wiedziałam, że moja obecność jest mu zbędna. Wydęłam nieco dolną wargę, zastanawiając się nad swoim położeniem. Głośnym oddechom towarzyszyło nieznośne milczenie.

{Delgado El. Pablo?}

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz